Urodził się 7 listopada 1870 r. w Gnieżdżewie (par. Swarzewo) na Kaszubach. Był drugim spośród trojga dzieci Michała i Anny Derc. Po śmierci matki (gdy miał dwa lata) ojciec ożenił się po raz wtóry z jej siostrą Marcjanną Augustyną. Z tego małżeństwa przyszło na świat dziewięcioro rodzeństwa Konstantyna.
Do szkoły podstawowej zaczął uczęszczać 1 kwietnia 1877 r. Dzięki pomocy finansowej wuja, ks. Jakuba Derca, w 1883 rozpoczął naukę w progimnazjum biskupim, tzw. Collegium Marianum w Pelplinie. Od roku 1889 kontynuował swoje wykształcenie w Katolickim Gimnazjum Państwowym w Chełmnie, gdzie należał do Towarzystwa Filomatów, tajnej patriotycznej organizacji uczniowskiej. Egzamin dojrzałości złożył 10 marca 1893 r.
Już w miesiąc później (17 kwietnia) ponownie przybył do Pelplina, by
podjąć studia w Wyższym Seminarium Duchownym. Święcenia kapłańskie
otrzymał z rąk biskupa Rednera, w uroczystość Zwiastowania Najświętszej
Maryi Panny, 25 marca 1897 r.
Pierwszą posługę duszpasterską
wikariusza wyznaczył mu biskup w gdańskiej parafii podmiejskiej w
Starych Szkotach (dzisiejsza Orunia). Po półtorarocznej pracy został
przeniesiony na samodzielne już stanowisko kapelana szpitala Sióstr
Miłosierdzia w Chełmnie oraz katechety liceum żeńskiego (17 listopada
1898). Nadto od roku 1900 powierzono mu posługę prefekta w nowo
utworzonym konwikcie Collegium Albertinum, przeznaczonym dla
gimnazjalistów wyższych klas.
Biskup Rosentreter w kwietniu 1911 r. powierzył mu stanowisko wicerektora i ojca duchownego w pelplińskim seminarium, w którym w latach 1920-1932 pełnił funkcję rektora. W tym czasie był także wykładowcą liturgiki, homiletyki i teologii pastoralnej, należąc do wielu towarzystw (Tow. Pomocy Naukowej w Chełmnie), organizacji oraz stowarzyszeń (Polska Liga Przeciwalkoholowa, Sodalicja Mariańska, Stowarzyszenie Dzieci Maryi, Stowarzyszenie Adoratorów, Unia Apostolska Kleru). Był także radcą w Kurii Biskupiej i sędzią prosynodalnym.
Mianowany przez Stolicę Apostolską biskupem tytularnym artybitańskim 25 marca 1928 r., przyjął sakrę z rąk biskupa Stanisława Wojciecha Okoniewskiego, zostając w Pelplinie jego biskupem pomocniczym. Do wybuchu drugiej wojny światowej pełnił wiele urzędów i funkcji: był m. in. rektorem seminarium do 1932 r., dziekanem Kapituły Katedralnej od czerwca 1928 r., dyrektorem Związku Towarzystw Dobroczynnych do 1930 r., został mianowany w 1932 r. pierwszym referentem w kurii, w 1933 r. dyrektorem Diecezjalnych Dzieł Misyjnych, w 1934 cenzorem ksiąg religijnych, w kwietniu 1936 r. wikariuszem generalnym.
Od września do grudnia 1939 r. sprawował rządy w diecezji, a będąc w tym czasie ciężko chory uniknął aresztowania i losu kapłanów pelplińskich zamordowanych 20 października. Po odzyskaniu zdrowia został internowany przez Niemców 31 stycznia 1940 r. i umieszczony najpierw w szpitalu, a następnie w klasztorze ss. elżbietanek. Pełniąc tam funkcję kapelana zmarł w opinii świętości 7 marca 1942 r. Został pochowany na cmentarzu w Oruni. Po ekshumacji i przewiezieniu zwłok do Pelplina dnia 7 III 1949 r., w rocznicę śmierci odbył się uroczysty pogrzeb. Od 1965 roku toczy się w Rzymie proces kanoniczny o jego beatyfikację.
Modlitwa o beatyfikację
Boże w Trójcy Jedyny, który przez Świętych Pańskich po wszystkie
czasy pomnażałeś chwałę Swoją i rozradowywałeś Kościół św., udziel mi
łaski, ażebym doświadczył na sobie skutecznego wstawiennictwa Sługi
Bożego Biskupa Konstantyna Dominika, prosząc o…
Spraw o Boże, by
wierny Sługa Twój, Biskup Konstantyn, na Twoją chwałę i Kościół św.
pożytek zajaśniał rychło w chwale Błogosławionych i Świętych Pańskich.
Ojcze nasz… Zdrowaś Maryjo… Chwała Ojcu…
Odezwa Biskupa Pelplińskiego
Odezwa Biskupa Pelplińskiego w związku z procesem beatyfikacyjnym Sługi Bożego Biskupa Konstantyna Dominika
7 marca bieżącego roku minie 61. rocznica śmierci Sługi Bożego Biskupa Konstantyna Dominika. Ten świetlany kapłan przyszedł na świat w Gnieżdżewie koło Pucka 7 listopada 1870 roku. Po święceniach w roku 1897, które były zwieńczeniem jego formacji intelektualnej, duchowej i pastoralnej w Wyższym Seminarium Duchownym w Pelplinie, pracował jako wikariusz w Gdańsku Oruni, potem pełnił różne funkcje duszpasterskie w Chełmnie, a od 1911 roku zaczął swoją kapłańską służbę w Pelplinie. Tu w roku 1928 otrzymał nominację na biskupa pomocniczego u boku biskupa Stanisława Wojciecha Okoniewskiego (w tym roku, 25 marca, minie 75. rocznica jego święceń biskupich). W posłudze biskupiej zapisał się jako człowiek głębokiej wiary, rzetelnej pracowitości, wyjątkowego taktu i niedościgłej skromności. Był człowiekiem, w którego życiu, jak to znakomicie nazwał śp. ks. Janusz Stanisław Pasierb, nadzwyczajna była jego zwyczajność.
Proces beatyfikacyjny, o różnym stopniu nasilenia, trwa od roku 1961. Ostatnio dokonał się w tym procesie znaczący postęp, który mobilizuje nas wszystkich do uzupełniania dokumentów dotyczących Sługi Bożego oraz jego duchowej obecności we wspólnocie wierzących, którzy darzą go nie tylko serdeczną pamięcią, ale są także przekonani o tym, że jako nasz pośrednik u Boga już zasługuje na kult.
W związku z tym bardzo proszę wszystkich diecezjan i każdego, komu
droga jest sprawa Biskupa Dominika, o ożywienie ducha modlitwy w
intencji jego beatyfikacji. Niech księża i wierni świeccy przysyłają do
Kurii Diecezjalnej w Pelplinie informacje o wszystkich podejmowanych na
rzecz beatyfikacji Biskupa Konstantyna Dominika inicjatywach
duszpasterskich, jak pielgrzymki odbywane do jego grobu na cmentarzu
pelplińskim, Msze święte ofiarowane w intencji jego beatyfikacji,
okolicznościowe wystawy i publikacje, informacje o łaskach doznanych za
jego wstawiennictwem, wszelkie wspomnienia godne utrwalenia na piśmie.
Jestem
przekonany, że nasza ofensywa duszpasterska przyniesie wnet oczekiwane
owoce. Ku temu wspieram was, umiłowani w Panu, swoim arcypasterskim
błogosławieństwem.
Jan Bernard Szlaga, Pelplin, 20 lutego 2003 r.
Homilia pogrzebowa
„TEN CI JEST MIŁOŚNIK BRACI I CAŁEGO LUDU”
(kazanie pogrzebowe księdza inf. Franciszka Sawickiego wygłoszone 6 marca 1949 roku w katedrze pelplińskiej)
„Oto Kapłan wielki, który podobał się Bogu i nie znalazł się podobny jemu” (słowa Pisma św.)
Żałobni słuchacze!
Stało się, czego wszyscy pragnęli i wszyscy się spodziewali: wrócił do nas śp. ks. biskup Konstantyn Dominik. Wróciło do nas ciało jego, a w tej chwili zapewne bliska nam jest i dusza jego.
Nad trumną jego mam przemówić ja, ostatni z Kapituły przedwojennej… Cóż powiem o Tobie, drogi Księże Biskupie? Widzę przed sobą Twoją postać świetlaną i przypominam sobie, czym dla nas byłeś. Pochwały ludzkiej nigdy nie szukałeś ani nie pragnąłeś. Cóż więc powiem o Tobie? To jedno wolno mi powiedzieć: wrócił do nas ten, który wszystkich tak serdecznie kochał i którego wszyscy tak poważali i również kochali.
Poważaliśmy go, ponieważ był prawdziwym kapłanem Bożym, kapłanem świątobliwym. Znałem go od młodych lat. Zawsze mu byłem bliski, a on był mi przyjacielem. Widzę go jako gimnazjalistę w Chełmnie, jako kleryka, jako młodego kapelana, jako ojca duchownego, później rektora naszego Seminarium Duchownego, jako kanonika i nareszcie jako biskupa. Dziwnie go prowadziła Opatrzność Boska. Tego pokornego kapłana Bóg wywyższał aż do godności księcia Kościoła, którego na wizytacjach witały tłumy ludu i bramy triumfalne.
Aż przyszedł czarny dzień, w którym wszystko się załamało i on pozbawiony był wszystkiego, co ziemskie i doczesne. Był to pamiętny dzień 20 października 1939 roku, ten dzień, w którym aresztowano i wywieziono na śmierć księży pelplińskich. Miał iść z nimi. Taki był rozkaz. A on w tym dniu leżał ciężko chory w swej kurii i do głębi przejęty tym, co się działo w Pelplinie, słyszał, jak trzy razy przyszli po niego, trzy razy gwałtownie zapukali do drzwi i weszli, by się przekonać, czy on rzeczywiście jest tak ciężko chory. Przeżył ten dzień straszny i krótki czas jeszcze pozostał w Pelplinie.
Widzę go, jak go wywieźli – niby troskliwie – do gdańskiego szpitala. Nim wyszedł z mieszkania, nieśmiało się zapytał: „A gdy wyzdrowieję, czy będę mógł wrócić do Pelplina?” Odpowiedź była krótka: „Wrócić już nie wolno!” Odzyskawszy zdrowie, pozostał w Gdańsku, nie uwięziony, ale trzymany na wygnaniu, bo nie wolno mu było Gdańska opuścić. Odwiedziłem go. Był cierpiący, ale nie narzekał. Uśmiechnięty jak zwykle, pytał się tylko, co się dzieje w Pelplinie, a co w diecezji. Tak czekał cierpliwie na wybawienie, aż go wybawił Bóg i zabrał do siebie.
Takie były koleje życia ks. Biskupa Dominika. On zaś był od początku
do końca zawsze ten sam: cichy, pokorny, pobożny, Bogu oddany Konstantyn
Dominik. Innym go nie znałem i takim znali go wszyscy. Już jako
gimnazjalistę nazywali go świętym. Tylko to wszystko w ciągu lat coraz
więcej dojrzewało, rozwijało i pogłębiało się. Można i o nim powiedzieć,
że ciągle „wzrastał w mądrości i łasce u Boga i ludzi”.
Mieliśmy
w diecezji innych kapłanów świątobliwych. Wspominam tylko najwięcej
znanych, których i osobiście bliżej poznałem. Był niezapomniany ks.
Kujot, był ks. Malecki, był kanonik Schwanitz. Gdy ks. Schwanitz umarł,
ks. biskup Rosentreter, który osobiście prowadził ciało jego do katedry,
przystępując do otwartej trumny, by pożegnać zasłużonego kapłana, ku
zdziwieniu naszemu całował go w rękę. On, biskup Rosentreter, wielki
książę Kościoła, całował rękę kapłanowi nie za życia, ale po śmierci,
tak go poważał i wszyscy przyznali, że był to gest piękny, zasłużony…
Zaiste mieliśmy kapłanów świątobliwych, którzy przewyższali nawet ks.
Biskupa Dominika tą lub ową cnotą heroiczną. A jednak on był jedynym i
nie znalazł się podobny jemu. Nie było właściwie nic nadzwyczajnego w
jego cnocie i pobożności, ale wszystko było w nim zrównoważone, nie było
nic przesadnego, nic sztucznego, wszystko nadprzyrodzone, a jednak
wszystko było równocześnie czystym wyrazem najgłębszej jego duszy, jego
drugą naturą. Był kapłanem świątobliwym i był miłym, towarzyskim,
naturalnym i kulturalnym człowiekiem, był – jak mówimy – świętym
nowoczesnym. Przez to był wzorem dla kapłanów i wiernych. Wielu
grzeszników pozyskał dla Boga i wielu sprawiedliwych prowadził do
wyższej doskonałości.
Takim był śp. ks. Biskup Dominik: „Oto kapłan wielki, który podobał się Bogu i nie znalazł się podobny jemu”.
Poważali
go wszyscy, ponieważ był świątobliwym, kochali go, ponieważ miał tyle
serca dla wszystkich i dla każdego z osobna. Wobec niego, nawet jego
godności biskupiej, nie było żadnego lęku, on przecież nie był tym
„wielkim”, lecz tylko tym „małym”, ale tak bardzo kochanym biskupem.
Wobec niego było tylko zaufanie i miłość. Z tym zaufaniem przychodzili
do niego biedni, a on nikomu nie odmówił. Przychodziły i dusze
stroskane, a on dla każdego miał jakąś radę i słowa pociechy. Kto go
znał i przybył do Pelplina, musiał go odwiedzić, a on, obarczony pracą,
dla każdego miał czas i słowa serdeczne, zwykle nawet jakiś upominek.
Tak też odwiedzali go w Gdańsku księża i ludzie świeccy. Tam w Gdańsku, w
swoim pokoju u sióstr elżbietanek, pozbawiony wszelkiej władzy, był on
jednak ostoją diecezji. Pociechą i nadzieją dla wszystkich była ta
pewność, że jeszcze żyje ks. Biskup Dominik. Aż przyszła wiadomość, że
znów ciężko zachorował, że była operacja, że już nie żyje.
I działa się rzecz dziwna w dniu jego śmierci. Był w tym samym szpitalu ciężko chory oficer, katolik, ale niepraktykujący. Nie chciał przyjąć sakramentów św., ani nie chciał widzieć kapłana. Wiedział o tym Ks. Biskup. Proszono go o modlitwę. I dziwna rzecz: krótko po śmierci Ks. Biskupa tego samego dnia od razu chory sam z siebie prosi o księdza, przyjmuje sakramenty św. i w tym samym dniu kończy swe życie. Było ogólne przekonanie, że tę łaskę wyprosił mu Ks. Biskup, jako pierwszą łaskę, którą uzyskał u tronu Bożego, tak iż dane mu było tę duszę zabrać z sobą do wieczności. „Dzisiaj jeszcze będziesz ze mną w raju!”
Od tej chwili minęło siedem lat. Przed siedmiu laty odbył się pierwszy pogrzeb Ks. Biskupa w Gdańsku. Pomimo wojny i okupacji pogrzeb ten był wielką manifestacją. Nie był to właściwie pochód żałobny, lecz raczej triumfalny. Nam wszystkim się zdawało, że nie prowadzimy zmarłego do grobu, lecz wprost do bramy niebieskiej, by oddać tę duszę świętą w ręce aniołów: In paradisum deducant te angeli! Teraz wrócił do nas i złożymy ciało jego na naszym cmentarzu, jak tego sobie życzył. Spocznie tam obok naszych Księży Męczenników. Miał iść razem z nimi na śmierć, teraz spocznie obok nich, bo do nich należał. I z grobu przemawiać może będzie więcej jeszcze niż za życia. Odwiedzać go będą kapłani i wierni. Modlić się będą za niego, bo o to prosił. Ale modlić się będą także do niego, żeby się wstawiał za nimi do Boga. Bo jesteśmy pewni, że on jest i będzie wielkim naszym patronem, patronem Pelplina, patronem diecezji, patronem Polski, którą tak bardzo kochał. Można stosować do niego słowa Pisma św. o proroku Jeremiaszu: „Ten ci jest miłośnik braci i całego ludu – ten jest, który wiele się modli za lud swój”, wielki kapłan Boży!
Amen.